poniedziałek, 31 grudnia 2018

SKĄD SIĘ WZIĘŁO "DO SIEGO ROKU"?

Chciałoby się napisać, że pachnie Nowym Rokiem, ale tak naprawdę to pachnie kapustą na bigos, grzybkami i świeżo zaparzoną kawką... Szykujemy się powoli na dzisiejszy wieczór. Za oknem raczej nie świątecznie, bo nie ma śniegu i jest +5 C. Ogólnie atmosfera leniwego oczekiwania... Lubię to, wiec pomyślałam, że pożyczę wszystkim "Do Siego Roku".
Wiele razy zastanawiałam się skąd tak naprawdę to powiedzenie się wzięło. Tłumacząc sobie jego pochodzenie ze staropolszczyzny, znalazłam w końcu kilka wyjaśnień.
"Kalendarz polski" z 1714 roku podaje, iż

zwyczaj ten pochodzi od naszych przodków, "gdy gospodarz, łamiąc opłatek z rodziną swoją i czeladką, życzy każdemu: "Ażeby Bóg dozwolił doczekać Do siego roku" i nawzajem podobne życzenia odbiera."
Twierdzili niektórzy, że jest to dawne wyrażenie słowiańskie: "Do siego", lecz bardziej rozpowszechniona jest legenda o Dosi, krakowskiej mieszczce, białogłowie zacnej, miłosiernej i pracowitej, "nie szkodzącej nikomu, a chętnie, w miarę swej możności, dopomagającej poczciwym bliźnim". Bóg też jej błogosławił, bo doczekała późnego wieku, gdyż żyła więcej niż sto lat, a zawsze zdrowa, wesoła, dobroczynna. Zgasła w Wigilię Bożego Narodzenia. Ludzie długo żałowali Dosi; kto komu dobrze życzył, mówił: "Życzę ci Dosiego roku". To jest żyj tak długo i tak szczęśliwie, jak owa poczciwa Dosia.
Ignacy Potocki źródłosłowu tych życzeń nakazywał szukać w wyrazach "do wszego" czyli wszelkiego roku, to

jest "do lat następnych", co potem zmieniło się w wymawianiu "do wsiego", a nareszcie "do siego roku".
Słownik Wileński Orgelbranda, pod wyrazem Dosi, ia, ie (!), takie daje objaśnienie: "przymiotnik, używający się tylko w następnych wyrażeniach: Dosiego lata, Dosiego roku, które przez jednych uważają się za skrócenia zamiast do wsiego r., wszego (t. j. wszystkiego) lata, roku; przez drugich za przemianę, zamiast do siego (t. j. do tamtego, do przyszłego) lata, roku,
wyprowadzać to od wyrazu "Dosia".
Prof. Łepkowski prowadząc swoje badania na terenie Wielkopolski doszedł, iż "Dodkiem zwie lud arcy starego człowieka we wsi, mianując Dodką, Dodkową i Dośką żonę jego, jeśli równie podeszła wiekiem. Rozumiem więc, iż życzyć sobie Dosiego roku, znaczy toż samo, co pradziadowskich lat".
Wreszcie O. Kolberg, nasz najbardziej znany etnograf i badacz kultury ludowej jeszcze inne wyjaśnienie proponuje: "Życzenie to nie konieczne do długiego ściąga się życia, ale i do
obfitości urodzajów tegorocznych (do syta dosyć). Przynajmniej chłopi w ten sposób życzenie to sobie tłumaczą."
Cóż więc sądzić o tym zagadkowym wyrażeniu? Zdaje się, że odpowiedź jest prosta i właśnie dlatego, że prosta, daleko jej szukać nie trzeba. "Siego" jest drugim przypadkiem dobrze znanego w językach słowiańskich zaimka wskazującego; brzmi on po starosłowiańsku si, a "do siego" znaczy w tym języku - dotąd; nie ulega zatem wątpliwości, że wyrażenie "do siego roku" oznacza życzenie, abyśmy dożyli do tamtego, do przyszłego roku.
Łammy się więc tegorocznym chlebem, życząc sobie: "Do siego roku!"
[Tekst autorstwa zaprzyjaźnionej czytelniczki]
[A ja wam moi drodzy życzę by ten nowy rok przyniósł wam 365 wspaniałych, przepełnionych uśmiechem dni]

[Na koniec roku postanowiłem ulitować się nad rodziną, która w sposób żałosny i nieudolny próbuje zdobyć adres mojego drugiego bloga i podać im jego adres: www.pocalujciemisiawdupezalosniidioci.blog.pl] :-)

środa, 19 grudnia 2018

Wigilia dawniej i dziś.

Zbliżają się najbardziej przez nas ulubione święta, święta Bożego Narodzenia. Za co je tak bardzo lubimy? Pewnie większość z nas powie, że za choinkę, nota bene wcale nie polski zwyczaj, tym niemniej bardzo miły. Niektórzy, głównie dzieci, zawołają, że za prezenty, dorośli za ogólną atmosferę, nastrój podniosły i wzruszający, za jadło świąteczne, pachnące korzeniami, bakaliami i tradycją. Już niedługo, już za kilka dni usiądziemy do wspólnego stołu...
I mimo, że przyrządzenie tradycyjnych dań wigilijnych zabiera mnóstwo czasu, to większość z nas nie  wyobraża sobie tego wieczoru bez potraw przygotowanych w domu zgodnie z

rodzinnymi recepturami. Jesteśmy przekonani, że smakują lepiej. Nic w tym dziwnego - związane są z nimi pozytywne emocje.
Co jakiś czas zmienia się nasz smak. Jedne potrawy przestają być modne, inne zyskują na popularności. Rozwija się rolnictwo, z pewnych upraw rezygnujemy, zaczynamy hodować nowe. Jadłospis wieczerzy wigilijnej również uległ zmianie. Niektóre popularne kiedyś potrawy odeszły w zapomnienie.
Dzisiaj, gdy tyle mówi się o lokalności, jeszcze bardziej warto zadbać o to, by na stole
wigilijnym znalazły się rodzime, sezonowe (i niekiedy zapomniane) płody pola, sadu, ogrodu, lasu i wody. A stare książki kucharskie to kopalnia arcyciekawych inspiracji.
Dawniej, w zależności od regionu, stanu czy pochodzenia liczba wigilijnych dań różniła się. „Na jednych stołach smakołyków wiele, na innych kasza, śledzie i korpiele” – to powiedzenie podkreślało różnice w świętowaniu Wigilii przez różne warstwy społeczne. U włościan podawano pięć lub siedem dań, dziewięć u szlachty, a 11 lub 13 u arystokracji.
Zwyczaj przyrządzania 12 potraw wigilijnych ukształtował się najpewniej na przełomie XIX i XX wieku. „Dwunastka” symbolizowała 12 miesięcy, bądź 12 Apostołów.
Wigilijna wieczerza pnie mogła się odbyć bez barszczu z uszkami z farszem grzybowym. Dzisiaj Wigilię najczęściej zaczyna się właśnie od tej zupy (z ręcznie robionymi uszkami ). Wigilijny barszcz jest wykwintny w swojej prostocie. Wymaga esencjonalnego
buraczanego kwasu, najlepiej domowego, nastawionego tydzień lub dwa wcześniej, wykończonego ulubionym wywarem grzybowym.
W wielu domach zamiast barszczu podaje się aromatyczną zupę grzybową z polskich suszonych leśnych grzybów, najlepiej z cienkimi, domowymi łazankami. Rzadziej spotykana jest zupa rybna, postne i zaskakujące wersje białego barszczu, żur z wyjątkowymi, kiszonymi rydzami albo słodka zupa migdałowa.
Na wigilijnym stole nie mogło- i nie może- zabraknąć ryby. Dawniej był to szczupak w sosie szafranowym, obecnie najczęściej na naszych stołach gości karp przyrządzany w chrupiącej panierce.
jeden z najstarszych polskich przepisów, to gotowany karp w sosie piernikowym z rodzynkami i migdałami. Kto dziś tak podaje? Jednak w swoim czasie karp na szaro rozsławił kuchnię polską, ba, w kuchni europejskiej nazywany jest carp a la polonaise, czyli karpiem po polsku. Przygotowanie karpia na szaro wymaga dwóch składników, o które coraz trudniej: krwi upuszczonej z żywej ryby oraz specjalnego mocno przyprawionego i niesłodzonego piernika.
Jednak przez lata wytwornym daniem wigilijnym był jednak nie karp, ale jesiotr. Właściwie to kawałek pieczonego lub duszonego jesiotra bałtyckiego, który osiągał rozmiary ponad 2 m długości i 130 kg wagi. Dzwonko tej ryby wystarczało na 8-10 osób. Niestety na początku XX w. populacja jesiotra tak gwałtownie zmalała, że znikł również ze świątecznych półmisków. Obecnie uznaje się jesiotra bałtyckiego za gatunek zanikły w Polsce.
Za niezwykle wykwintne danie uchodziła kiedyś kasza ze śliwkami, a nam, wręcz skąpanym w cukrze trudno wyobrazić sobie, iż do poł. XIX w jedynym źródłem słodyczy były suszone owoce i miód. Cukier był zbyt drogi i dla większości niedostępny.
Wszędzie tam, gdzie na podmokłych torfowiskach rosła żurawina popularnym świątecznym deserem był kisiel z jej owoców. Kwaskowato-cierpkim ze względu na żurawinę, słodkim od mączki cukrowej kisielem delektowali się rodacy na wschód od Bugu przez cały wiek XX. Dzisiaj to już relikt przeszłości. Prosty deser wyparły świąteczne ciasta.
Wir historii porwał ze sobą również śliżyki wileńskie. Te niewielkie ciasteczka wielkości opuszki kciuka pieczone z drożdżowego ciasta podawano w wigilijny wieczór ze słodką masą makową. To pracochłonne danie obecnie podają na Wigilię tylko potomkowie wilniuków.
Ciekawe, która wigilijna potrawa odejdzie w zapomnienie za kolejne 20, 50, czy 100 lat? Co nasi potomkowie uznają za tradycję, a czego się wyprą? A jak to u Was jest? Co gościło dawniej na stołach Waszych przodków, a co teraz bywa na stołach wigilijnych?
WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI!
[Tekst autorstwa zaprzyjaźnionej czytelniczki]

sobota, 8 grudnia 2018

O tym co się dzieje z nami w nocy

Pewnie każdemu z nas zdarzyło się nieraz zamyślić nad tym, co się śniło nam samym, czy innym. Niektórzy pewnie znaczenie snu skwitują wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, że to głupota na poziomie wiary w horoskopy. Jest jednak udowodnione naukowo, że sny odzwierciedlając nasze myśli, pragnienia i obawy, mają swoje znaczenie. Warto się nad tym zatrzymać, ale by rozważyć istotę snu należy rozważyć jego definicję. Wg fizjologów jest to czynnościowy stan ośrodkowego układu nerwowego, pojawiający się cyklicznie w rytmie
dobowym. Ciekawostką jest tu fakt, że u niektórych zwierząt półkule mózgowe śpią na zmianę- tak się dzieje np u psów, czy delfinów. Także zapotrzebowanie na sen jest różny.
Sen ma swoje fazy: pierwszą jest faza NREM oraz druga faza REM. I to właśnie w tej drugiej fazie snu najczęściej występują marzenia senne. Tak naprawdę są to serie dźwięków, obrazów, emocji występujące w czasie snu, podczas gdy po przebudzeniu sen pamiętamy jako ciąg zdarzeń, zdarzeń bardzo realistycznych, dotyczących życia, problemów codziennych.

W XIX w udowodniono zależność między a przeżywanym w tym czasie marzeniem sennym. Pokazano też, że sny są najczęściej z sytuacją śniącego. Warto przy tym zaznaczyć, że dziecko nie rozumie zjawiska snu, dopiero ok. 10 roku życia zaczyna pojmować,że sen pochodzi z głowy, że śni się go wewnętrznie.
 Sny są tworami fizjologicznymi o charakterze wizualnym i słuchowym. Doświadczenie snu odbierane jest bardzo realistycznie i dotyczy życia na jawie. Najczęściej określamy je jako koszmar albo marzenie senne. Treścią koszmaru jest wydarzenie niebezpieczne, zagrażające życiu, a towarzyszą temu negatywne emocje typu gniew, złość, lęk. Mogą one czasem spowodować bezsenność i inne negatywne skutki.
Koszmary senne pojawiają się u dzieci ok 3 roku życia i czasem są pamiętane w życiu dorosłym. Mogą się wiązać
z sytuacjami rodzinnymi, których dziecko nie rozumie, np rozwód, przeprowadzka, rozłąka spowodowana pobytem w szpitalu.
Dorosłych koszmary senne nawiedzają w sytuacji przemocy domowej, u kobiet- ofiar gwałtu, u weteranów wojennych koszmary są częścią zespołu stresu pourazowego. Naukowcy szacują, iż ok. 4 % dorosłych doświadcza tych zaburzeń snów, podczas gdy u dzieci i młodzieży jest to nawet 70 %.
Zaburzenia takie są leczone, zaś minimalnym kryterium diagnostyczne to powracające epizody przebudzeń ze wspomnieniem silnego niepokoju związanego z treścią tego, co się śniło.
Jak się pozbyć koszmarów? Istnieje kilka dróg prowadzących do wyeliminowania przerażających snów z naszego życia. Są rozmaite terapie i metody radzenia sobie z tym problemem. W niektórych przypadkach stosuje się terapię farmakologiczną - zawsze pod kontrolą lekarza. W przypadku terapii behawioralnej nie poleca się tu psychoterapii indywidualnej z psychologiem, czy psychiatrą. Podstawowym jednak krokiem do poradzenia sobie z jakimkolwiek zaburzeniem snu jest analiza i zmiany nawyków związanych ze spaniem.
I wiele by jeszcze pisać o tym, co nam się śni. Wszystko zależy od tego, co nas spotyka w życiu na jawie. Temat- ciekawy i na tyle rozległy- wymaga obietnicy dalszego ciągu sennych rozważań... i to już w najbliższym czasie.
[Tekst autorstwa zaprzyjaźnionej czytelniczki]

niedziela, 11 listopada 2018

WOLNA I NIEPODLEGŁA!

Polska.... wolna i niepodległa. Taką ją mamy, choć trudna była droga do wolności. Przez 123 lata
"zrzucał uczeń portret cara, ksiądz Ściegienny wznosił modły; opatrywał wóz Drzymała, dumne wiersze pisał Norwid."
Wcześniej, w wyniku zaborów państwo polskie wymazano z mapy Europy... ale...
" ... kto szablę mógł utrzymać, ten formował legion, wojsko. Żeby Polska była Polską".


Niestety, liczne powstania nie doprowadziły do odzyskania wolności narodowej. Dopiero światowy konflikt, w którym wzięły udział wszystkie kraje zaborcze, stał się szansą na niepodległość. Ale zanim do tego doszło, Polak pokazywał, że nie godzi się z niewolą.
Tuż po II rozbiorze wybuchło Powstanie Kościuszkowskie, pierwszy zryw niepodległościowy, zainicjowany głównie w obliczu zagrażającej całkowitej utraty państwowości. Wtedy większość społeczeństwa
rozumiała już, że II Rozbiór to wstęp do całkowitej likwidacji państwa. Nie podzielano opinii króla Stanisława Augusta, który miał nadzieję na utrzymanie resztek Rzeczypospolitej, rzecz jasna pod protektoratem rosyjskim.
Jednakże brak poparcia ze strony szlachty, jak również ze strony państw europejskich i nieciekawe dla szlachty hasła /uwłaszczenie chłopów/ doprowadziły do klęski Insurekcji.
Mijały lata, stronnictwa patriotyczne rozwijały swą działalność. Z każdym rokiem, w każdym zaborze rósł opór przeciw zaborcy, aż przyszedł czas na kolejny zryw zbrojny, Powstanie Listopadowe.

Był rok 1830. Car łamał konstytucję, urzędnicy carscy , a także wielki książę Konstanty szczycili się brutalnością wobec Polaków. Zwycięskie powstania w Belgii i Grecji, rewolucja we Francji, dodawały sił w dążeniu do uzyskania suwerennego państwa.
Jednak i to powstanie upadło, nie tylko z uwagi na przewagę militarną Rosji. Przyczyniły się do tej klęski nieudolność , niezdecydowanie i brak wiary w zwycięstwo kolejnych wodzów naczelnych. W powstaniu nie brało udziału całe społeczeństwo. Brakowało bowiem decyzji sejmu w sprawie reform dotyczących ludności wiejskiej .
Skutki Powstania Listopadowego i jego upadku były tragiczne. Uczestników, głównie oficerów i działaczy politycznych, skazywano na śmierć, więzienie lub zsyłano na Syberię. Konfiskowano majątki, ograniczono autonomię przez likwidację sejmu i wojska. Rozpoczęto niszczenie oświaty i kultury- zamknięto polskie uniwersytety w Warszawie i w Wilnie. Następowało wynarodowienie, w szkołach średnich obowiązywał język zaborcy.
I tak nastał czas na Powstanie 1863- 1864. Było ono najdłużej trwającym zrywem niepodległościowym, a do walk wciągnięto wszystkie warstwy społeczne. Choć bezpośrednią przyczyną do wybuchu Powstania Styczniowego było zarządzenie branki, czyli poboru młodych Polaków do wojska rosyjskiego, to to już wcześniej trwały przygotowania do tego zrywu. Nasilały się bowiem represje wobec Polaków dążących do odzyskania niepodległości.
I to powstanie upadło, a jego skutkiem była całkowita utrata autonomii przez Królestwo Polski, które od tego momentu nazywano Krajem Przy wiślańskim. Uczestników wymordowano, zamknięto w kazamatach, zesłano na Syberię. A naród nasz dalej trwał w swojej polskości. Trwał w modlitwie i tradycji, broniąc polskiego słowa, polskich zwyczajów. Kobiety polskie po upadku Powstania Styczniowego nosiły żałobę i czarną biżuterię. To tak bardzo rozsierdziło Rosjan, że car zakazał noszenia czarnego stroju. Jeśli ktoś chciał go nosić ze względu na śmierć członka rodziny, musiał wcześniej uzyskać zgodę władz. W przeciwnym wypadku groziła wysoka grzywna.
W tym miejscu należy też godnie wspomnieć pieśń "Boże, coś Polskę", która w swoim czasie konkurowała do roli hymnu narodowego. Rozwinęła się z hymnu z 1816 r "Boże, zachowaj Króla", od 1818 r znana pod tytułem "Pieśń narodowa za pomyślność Króla". Hymn ten powstał na zamówienie wielkiego księcia Konstantego i był adresowany do cara Aleksandra I. Pierwotnie używano w refrenie słów: :Naszego Króla zachowaj nam Panie", jednakże już rok później w tym miejscu śpiewano: Naszą Ojczyznę racz nam wrócić Panie." Pieśń tę poddawano różnym przekształceniom, nazywając ją m. in. Marsylianką 1863. Początkowo nie budząca podejrzeń carskiej cenzury, w 1862 roku została jednak zakazana.
Wielokrotnie lud polski podnosił dumnie głowy, wiele podejmował działań, by powróciła ukochana Polska. Dopiero chaos spowodowany przez zakończenie I Wojny światowej umożliwił odzyskanie państwowości. Na terenach zaborczych rozpoczęto spontanicznie rozbrajanie wycofujących się oddziałów niemieckich. Już 27. XII 1917 wybuchło Powstanie Wielkopolskie, nasz jedyny zwycięski zryw niepodległościowy. W nocy 6/ 7.XI 1918 powołany został Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Przełomowym jednak momentem było przybycie 10. XI. do Warszawy Józefa Piłsudskiego. Skupienie pełni władzy przez jedną osobę ustabilizowało sytuację w kraju. Było to praktycznie oficjalne odzyskanie niepodległości, choć kształtowanie się granic II Rzeczypospolitej trwało jeszcze jakiś czas.

Na zakończenie, ku pokrzepieniu serc, na Dzisiejsze  Święto:

 [Tekst autorstwa zaprzyjaźnionej czytelniczki]

sobota, 20 października 2018

DOKĄD TUPTA NOCĄ JEŻ...?


Niedawno za naszymi oknami zagościła jesień. Przywitała nas kolorowymi liśćmi i ciepłymi promieniami słońca. Taka pogoda nastraja nas do spacerów po parku, czy lesie. Przy takiej okazji warto pomyśleć o jeżach, naszych kolczastych sprzymierzeńcach, które niedługo pogrążą się w śnie zimowym. Aby pomóc, a nie
zaszkodzić tym sympatycznym i pożytecznym zwierzątkom, przyjrzyjmy się ich potrzebom, zwyczajom, biologii, by przy okazji rozprawić się z najbardziej rozpowszechnionym mitem- słodko uśmiechnięty jeż z jabłkiem na kolcach.
Zazwyczaj zwierzątko to nie przekracza 35 cm i 1 kg. Najbardziej rozpoznawalną cechą wyglądu są kolce na grzbiecie; jest ich zazwyczaj ok 5 tysięcy. Kolce to tak naprawdę przekształcone włoski. Są one głównym mechanizmem obronnym jeży- dzięki silnemu mięśniowi okrężnemu brzucha, potrafią skulić się w taki sposób, że widoczne są tylko najeżone kolce, a
głowa i brzuch są dobrze ukryte. Jeże mają czarne, wypukłe oczy, czarny, wilgotny nos i wydłużony pyszczek z ostrymi ząbkami. Poruszają się na krótkich łapkach.
Ciekawostką jest to, że często przedstawiany wizerunek jeża dźwigającego nabite na kolce jabłko, jest całkowicie mylny. Jeże nie są roślinożerne. Żywią się bowiem pokarmem zwierzęcym- chętnie zjadają gady /jaszczurki, węże/ żaby, małe gryzonie. Najpowszechniejszym jednak składnikiem jeżowej diety są różnego rodzaju owady, jak
również ślimaków, wielce nieporządanych w naszych ogrodach. Może zatem warto sprawić, by takie zwierzątko zamieszkało w naszym ogrodzie?
Najważniejsze, by był to dość duży ogród i oczywiście powinien sąsiadować z naturalnymi terenami jeży. Zwierzątka te zaakceptują taki ogród, gdzie znajdą wysokie trawy, rozłożyste krzewy, kupki liści, gałęzi i innych resztek roślinnych. Można także zbudować dla naszego gościa domek- wystarczy prosta konstrukcja z patyków, pokryta liśćmi i sianem, ale wystarczy zostawić w ogródku stos liści zabezpieczony kilkoma patykami... niby drobiazg, a dla jeża to znaczy życie. Gdy posiadamy psa, dobrze jest wyodrębnić dla obu zwierząt odrębne obszary ogrodu. Zagrożeniem dla kolczastego mieszkańca naszego ogrodu może być także oczko wodne o stromych brzegach- tu zwierzątku po prostu trudno jest się wydostać i zmęczone najczęściej tonie; również trutki na gryzonie , wypalanie traw- sposób wybitnie barbarzyński, prowadzący do śmierci zwierząt w potwornych cierpieniach, stanowią niebezpieczeństwo.
Jeże muszą zadbać o zapasy energetyczne- przygotowują się wszak do snu zimowego, i gdy nadchodzą mrozy, zwykle z końcem listopada, jeże zapadają w długi sen zimowy. Ich hibernacja trwa do marca.
W czerwcu przychodzą na świat jeżyki, które są karmione przez matkę przez 6-8 tygodni i pod koniec lipca opuszczają legowisko, by żyć własnym życiem. W lipcu kolejne samce poszukują partnerek, zaś w sierpniu rozpoczynają się jesienne porody. We wrześniu i październiku wszystkie jeże mocno żerują, by przygotować się do zimy.
Czasem się zdarza , że zwierzątko nie osiągnie wagi 700 g. Brakuje mu zapasów energetycznych, budzi się i pomimo mrozów, wyrusza w poszukiwaniu pożywienia- rzecz jasna z mizernym skutkiem, a to praktycznie równe jest śmierci zwierzątka.
Co my, ludzie możemy zrobić, gdy zimą spotkamy małą, kolczastą kulkę? Zwierzątko takie należy włożyć do kartonika wysłanego szmatkami lub kuchennym ręcznikiem i przykryć delikatnie /bo może się wyziębić/. Jeśli trzymany w ręce jeż jest wyraźnie zimniejszy od naszych rąk, trzeba go potrzymać w dłoniach, aż się rozgrzeje i dopiero wtedy włożyć do czystego pudła- nigdy po żadnym innym zwierzęciu. Bezwzględnie nie wolno podawać jeżowi pożywienia. Jeże nie tolerują laktozy, nie wolno podawać im mleka, gdyż mogą zginąć w męczarniach... Niezwłocznie należy się skontaktować z jeżowym pogotowiem lub opiekunem.

http://www.naszejeze.org/index2.php?param=start

 JEŻELI ZAGROŻONE JEST ŻYCIE JEŻA: 505 140 960
[TEKST AUTORSTWA ZAPRZYJAŹNIONEJ CZYTELNICZKI]
[Info o moim drugim blogu udzielam na Facebooku, gdyż musiałem go ukryć przed wścibskimi hienami z rodziny] 

 

środa, 19 września 2018

SAMARYTANIE.... CZY JESZCZE ISTNIEJĄ?

W ostatnich latach słowo "solidarność" stało się, przynajmniej w naszym kraju, słowem-kluczem, pasującym do wielu drzwi, zwłaszcza do drzwi wyborców. Przeciwstawianie "Polski liberalnej" "Polsce solidarnej" stało się modne, aczkolwiek nadmiernie uproszczone.
Nie zamierzam jednak mówić o aktualiach polityczno- społecznych, warto natomiast zatrzymać się nad tym, jak ogólnie rozumieć solidarność międzyludzką. Pojęcie to ostatnio uległo znacznej dewaluacji przez propagandową obróbkę różnych agitatorów i manipulatorów. 
Solidarność międzyludzką można rozpatrywać

na różnych poziomach, gdzie najważniejszym wydaje się być poziom zwyczajnych odniesień międzyludzkich. Przykładem,wzorcem niemal, niech będzie tu ewangeliczna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Pierwszą i najważniejszą rolę odgrywa tu troska o drugiego człowieka, o jego cierpienie, potem dopiero inne względy mają znaczenie. Samarytanin nie biegnie złapać tych, którzy skrzywdzili. Najważniejszy jest ranny i jego ból, potem odzywa się sumienie. Jeśli tak zrozumiemy solidarność, sumienie nam nakaże troskę o
drugiego człowieka. Nie będziemy wtedy szukać celów i ideałów politycznych, bo głos sumienia to apel o to, by pospieszyć z pomocą drugiemu człowiekowi.
Czasem zastanawiamy się, czy jeśli potrzebowalibyśmy pomocy, to otrzymalibyśmy ją od obcej osoby? Czy sami udzielilibyśmy takiej pomocy nieznajomemu? A może przejdziemy obok, jak bardzo nas to nie dotyczy? Taką obojętność nazywamy niekiedy tolerancją na zachowania innych. Lecz czy faktycznie tak jest?

Coraz częściej zewsząd docierają do nas informacje o napadach , pobiciach... w biały dzień, na ulicy pełnej ludzi. Wołanie o ratunek często pozostaje bez echa. Dlaczego? Wydawać by się mogło, że jest to reakcja powodowana strachem o życie i dobytek, gdy tak naprawdę obawy te są niepotrzebne. Napastnik, widzący solidarność ludzi broniących ofiary zrezygnuje ze swego zamiaru.
Jeśli się tak głębiej zastanowimy, to zauważymy, że solidarność międzyludzka jest ważnym
aspektem rozwoju nowoczesnego społeczeństwa. Jeśli otwieramy się na drugiego człowieka, z którym razem pragniemy coś zmienić, to znaczy, że mamy w sobie dużo odwagi i współczucia na krzywdę innych. Solidarność daje korzyści każdemu, kto działa dla dobra ogółu. Bardzo istotne jest, by w kryzysowych chwilach, które dotykają całej społeczności, razem z nią się solidaryzować.
Nie możemy jednak zapominać też o codziennej solidarności na mniejszą skalę. Codzienna bowiem solidarność rodzinna jest podstawą udanego życia rodzinnego. Równie ważna jest solidarność sąsiedzka, która w trudnych
chwilach zbliża ludzi walczących z tym samym problemem.
Kiedyś ludzie na ulicy się sobie kłaniali i uchylali kapelusza. Teraz, jak się witają, to wyjmują słuchawki z uszu. We współczesnym świecie jest coraz więcej "chorych na znieczulicę", głuchych na wołanie drugiego człowieka. Aby to się zmieniło, najmłodszym członkom rodzin trzeba uświadamiać, jak ważna jest solidarność międzyludzka i dawać przykład własnym postępowaniem, a wtedy pamięć o dobrym Samarytaninie pozostanie. 

{TEKST AUTORSTWA ZAPRZYJAŹNIONEJ CZYTELNICZKI}

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

PATRIOTYZM NA OBCZYŹNIE. CZY EMIGRANT JEST PATRIOTĄ?

Niedawno sąsiada zaatakowano zarzutem, że nie jest patriotą, bo zwiał z kraju, a przecież winien jest Polsce wdzięczność, choćby za darmowe wykształcenie. Dyskusja uliczna trwała dość długo; myślę, że warto zatem bliżej przyjrzeć się problemowi.
Pierwszą kwestią, która wydaje się tu być istotna, jest okoliczność opuszczenia kraju. Nie będę się dłużej zatrzymywać nad porzucaniem kraju w czasie tak ważnej próby, jak wojna, gdyż czymś naturalnym jest pozostanie w ojczyźnie i jej obrona.

Zauważyć jednak wypada, że sam fakt opuszczenia kraju, najczęściej postrzegany jest jako coś kolidującego z patriotyzmem, bądź wręcz mu urągający.
Nasuwa się tu ważne pytanie: gdzie Polacy są bardziej Polakami? Zaraz pewnie większość zakrzyknie: w Polsce! Ale to nieprawda! Polakami jesteśmy też my, emigranci. I kto wie, czy nie bardziej polscy jesteśmy, niż ci, którzy w kraju zostali. Nie zapominamy o polskiej
kulturze, nie odcinamy się od polskiej historii i tradycji- kto myśli odwrotnie, ten jest w wielkim błędzie.
Patrzy się na nas, jak na tych gorszych Polaków, którzy opuścili Ojczyznę. Nikt jednak nie zastanowi się nad przyczynami losowych decyzji, nieraz bardzo trudnych.  A przecież jeśli pastwo nie dało nam szansy na godne życie w kraju, to jedyną szansą pozostała emigracja, która wcale nie oznacza, że tego kraju nie kochamy.
Zapytajmy Polaka- emigranta, dokąd jedzie na urlop? A Polak z Polski? Ten pierwszy, kiedy tylko
zna już termin swojego urlopu, natychmiast planuje wyjazd do Polski: rezerwuje bilety, robi przegląd samochodu, kupuje pamiątki i podarki dla rodziny i przyjaciół. A ten drugi? Rozmyśla, gdzie by tu pojechać, by potem lansować się wśród znajomków i rodziny. I planuje zwiedzanie Santorini, Costa del Sol, Neapolu, Dubrownika, czy Lokrum.
To my, Polacy na emigracji, wydajemy gazety w j. polskim, prowadzimy polskie portale dokumentujące życie polonijne, do sklepu też chodzimy polskiego.
Najbardziej polscy jesteśmy kulturowo. , tak w
domu, jak i publicznie. To my, emigranci bardziej pamiętamy o rocznicach i świętach państwowych- wszak to znakomita okazja, by poczuć jedność, wspólnotę narodową. Tu nie ma miejsca na polityczne gierki, jakie niestety zdarzają się w Polsce przy każdej niemal okazji. Nie będę teraz rozpisywać się o szczegółach, choć tych można naliczyć całe mnóstwo.
Ważne, że to my, Polacy- emigranci świętujemy pamięć o ważnych, polskich sprawach- przez
dyskusje, projekcje filmowe, spotkania z historykami. Przykładów na propagowanie polskości jest długa, potężna lista. My?
Zaczynając życie emigranta, zaczynamy od zera. Potrafimy jednak zademonstrować polskość, o Ojczyźnie pamiętamy i jesteśmy z Niej dumni.
[TEKST AUTORSTWA ZAPRZYJAŹNIONEJ CZYTELNICZKI]

piątek, 10 sierpnia 2018

"NIE WIECIE, CO TO JEST PRZELEWAĆ KREW ZA WOLNOŚĆ! NA SZCZĘŚCIE!"

Dzisiaj pochowano Generała, jednego z największych bohaterów Powstania Warszawskiego.
Zbigniew Ścibor- Rylski, ps. Stanisław i Motyl, był uczestnikiem wielu walk II Wojny Światowej. Urodzony w małej wsi /obecnie na terenie Ukrainy/ , po kilku latach tułaczki osiedlił się z rodziną na Lubelszczyźnie, w okolicach Zamościa. Ojciec Zbigniewa, Oskar, otrzymał pracę u Maurycego Klemensa Zamoyskiego. Został zarządcą i dyrektorem tzw. klucza zwierzynieckiego, czyli jednego z największych majątków ziemskich II RP.
Sam Zbigniew, początkowo edukowany pod okiem domowych nauczycieli, został uczniem Realnego Gimnazjum Męskiego w Zamościu. Maturę zdał w 1937 roku w Kaliszu; wtedy też

postanowił zostać żołnierzem zawodowym. Wojenne losy rzucały go w różne strony, na różne fronty, kiedy w lipcu 1944 r został wezwany do Warszawy, gdzie przygotowywano się do powstania.
Po wybuchu Powstania Warszawskiego walczył w Zgrupowaniu "Radosław", batalion "Czata 49". Przeszedł cały szlak bojowy i brał udział w walkach na Woli, na Mokotowie i w Śródmieściu. Wiele razy otarł się o śmierć, a za
swoje zasługi odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych.
Generał Zbigniew Ścibor- Rylski to jeden z wielu bohaterów Powstania 1944. Znamy go z imienia i nazwiska, wiemy skąd pochodził, znamy dobrze jego życie i działalność. A ilu było tych bezimiennych?
W momencie wybuchu powstania do walk przystąpiło ok. 50 tyś. żołnierzy z różnych zgrupowań konspiracyjnych.  W przeważającej liczbie były to oddziały AK, ale też niewielkie siły z innych organizacji.
Obok dorosłych do walki stanęły warszawskie dzieci. Do dowódców oddziałów powstańczych
zgłaszali się chłopcy w wieku 11-18 lat. Pełnili oni służbę jako łącznicy, przewodnicy w kanałach, niszczyli butelkami z benzyną niemieckie czołgi, pełnili służbę liniową na barykadach.
Zasłynęli z szalonej odwagi i determinacji. Wielu z nich awansowano na wyższe stopnie wojskowe, odznaczano Krzyżami Walecznych, Krzyżami Zasługi, wreszcie Virtuti Militari. Wielu z nich zapłaciło najwyższą cenę.
W Powstaniu Warszawskim walczyły także
kobiety, dziewczynki w wieku 14- 17 lat. Były one głównie łączniczkami i sanitariuszkami. Najmłodszą chyba uczestniczką powstania była Różyczka Goździewska. Ta niespełna 8-letnia dziewczynka pomagała w szpitalu polowym kompanii "Koszta" w kamienicy przy ul. Moniuszki 11. Dzięki jej wysiłkom uratowano
życie wielu ludziom.
Wydawać by się mogło, że dzieci wręcz nagminnie posyłano do walk powstańczych; a to nie tak było. Dzieci te same wręcz się "pchały" ze swoim uczestnictwem. Nie nosiły jednak karabinów, nie strzelały, ale tak jak Róża /przeżyła wojnę, zmarła w 1989 r/ pomagały np w szpitalach polowych. Tu trzeba pamiętać, że było wtedy upalne lato i nie tylko rany, ale i zwykłe muchy dokuczały rannym.Wtedy takie
dziecko odgoniło muchę, uśmiechnęło się do rannego, podało kubek wody. Pomagały jak umiały. I lżej było... i na ciele, i w sercu.
Bo wtedy dzieci uczone były patriotyzmu, wtedy w domach mówiło się o Polsce. A teraz?
Teraz Szwedzi śpiewają o tamtych dniach w Warszawie, bo Polacy skłóceni są jak nigdy dotąd. Tę małą, złośliwą i mściwą "przyczynę" wszyscy znacie. Ale:
"nie wiecie, co to jest przelewać krew za wolność! Na szczęście!"
[TEKST AUTORSTWA ZAPRZYJAŹNIONEJ CZYTELNICZKI]
[Info o adresie mojego drugiego bloga ukrytego przed bydlakami udzielam na Facebooku]



niedziela, 22 lipca 2018

CHULIGAN, CZY ROLNIK? JAK DOSTAĆ MANDAT ZA SWOJĄ PRACĘ?


"Posłuchajcie drodzy mieszkańcy miast...
Zboże Wam kurzy? ??
Więc przestań spożywać:
- Pieczywo
- Płatki
- Otręby
- Kasze
- Syropy (przemysł farmaceutyczny!)
- Makarony
- Przetwory mączne
- Pierogi
- Piwo, wódkę, whisky..
- Mięso i jajka (zboża to w dużej mierze pasza dla zwierząt hodowlanych)..."

Przyszedł lipiec, zaczynają się żniwa, a polscy rolnicy mają ręce pełne roboty. Praca nie jest lekka, nie jest też szczególnie czysta. Kurz i brud to  jej integralne części i w żaden sposób nie da się ich wyeliminować. Bo jak to zrobić, by w upale zapobiec pyłowi z koszonego zboża?Na polach praca wre, a jednak wielu gospodarzy
zamiast skupić się na koniecznych działaniach musi stawiać się w sądach i na policji. Skargi na rolników składają mieszkańcy wsi niezwiązani z produkcją rolną. Mieszczuchom przeszkadza wszystko: a to obornik śmierdzi, a to kombajny pracują na polach, szczególnie późnym wieczorem. Skargi na rolników sypią się jak z rękawa, co stanowi nie lada utrudnienie w pracy rolnika.

Niedawno głośne było wręczenie mandatu 500 zł p. Karolowi K z Oławy. A za co? Za to, że pracował na swoim polu, które w ciągu kilku lat zostało otoczone willami miastowych nuworyszy.  Również Dariusz D. z ok. Zgorzelca wielokrotnie tłumaczyć się z tego, że obornik śmierdzi, a koła kombajnu są brudne. Po donosach sąsiadów stawiał się na komisariacie.
– Najczęściej donosy składają ludzie, którzy przeprowadzili się na wieś z miast i nie mają
pojęcia o pracy rolnika. Wydzwaniają na policję, skarżą się, że po przejeździe traktora drogi są brudne i zakurzone. Na naszym terenie nie ma dróg wyjazdowych z pól, jesteśmy zmuszeni od razu z pola wyjeżdżać na drogi gminne. Jak inaczej mielibyśmy pracować? Z kolei żniwa uzależnione są od pogody, nieraz zbieramy ziarno do późnej nocy. Tymczasem już od 22 przyjeżdża do nas policja i każe nam gasić kombajny – żali się p. Darek.

W obronie gospodarzy stanęła Krajowa Rada Izb Rolniczych. Samorząd rolniczy stanowczo sprzeciwia się utrudnianiu pracy producentom rolnym na obszarach wiejskich przez mieszkańców wsi, którzy nie prowadzą takiej produkcji. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że że to rolnicy byli na wspomnianej ziemi pierwsi, dbają o to, by mieszkańcy miast mieli co jeść i nie reagują, gdy tak zwani ''miastowi'' niszczą

im uprawy robiąc sobie zdjęcia na ich polach. Przeszkadza im to, że obornik śmierdzi, krowa muczy, kogut pieje o szóstej rano, a kombajny pracują nawet późnymi wieczorami. Jedna z najbardziej absurdalnych skarg dotyczy zbyt dużych upraw rzepaku, który wydziela duszący zapach. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że ramy czasowe pracy rolnika uzależnione są od warunków atmosferycznych i przez to zmuszeni są do pracy w nocy. Czasami
warunki na wsi w czasie żniw bywają uciążliwe, ale jeśli komuś to nie odpowiada, to niech zostanie w mieście, gdzie będzie miał smog, hałas i tłumy ludzi. Każdy ma wybór. Karanie rolników to kompletny bezsens, a ukarani powinni odwołać się do sądu.
Dolnośląska Izba Rolnicza prowadzi kampanię informacyjną pt. „Rolnictwo to praca a nie wybryk” i apeluje do władz samorządowych o podjęcie odpowiednich kroków. KRIR apeluje
do resortu rolnictwa o przygotowanie przepisów mających chronić rolniczą przestrzeń produkcyjną.
Jak podkreślają samorządy rolnicze, akcja jest apelem do władz o podjęcie działań podczas opracowywania planów zagospodarowania przestrzennego, dostosowania dróg wiejskich i śródpolnych do nowoczesnego sprzętu rolniczego. Chodzi także o informowanie mieszkańców i służb porządkowych o konieczności wykonywania prac polowych w czasie żniw - bez względu na porę dnia.
 Zastanawiające najbardziej jest postawa i tok rozumowania konkretnych policjantów. Czy mają podstawową orientację, skąd się bierze mleko, skąd się bierze mąka na ciepłe bułeczki, czy wreszcie masło... ? Wiedzą? Sądząc po ich "inteligencji" przy wystawianiu rolnikom mandatów zapewne "wiedzą", że mleko jest z kartonika, a masło z biedronki.
Jakby nie patrzeć: karanie rolników to kompletny bezsens, a ukarani powinni odwołać się do sądu. Wieś to nie zapach fiołków i cisza jak makiem zasiał. Jeśli komuś to nie odpowiada, powinien zmienić adres, bo rolnicy muszą wywiązywać się ze swoich obowiązków.
[TEKST AUTORSTWA ZAPRZYJAŹNIONEJ CZYTELNICZKI]
(Info na temat mojego drugiego bloga udzielam na Facebooku)

środa, 4 lipca 2018

Szczepić się, czy się nie szczepić-oto jest pytanie.

W dyskusjach o szczepionkach powiedziano już wiele. Z każdym rokiem wzrasta liczba zwolenników zaniechania szczepień. Sprawiają oni, że coraz więcej rodziców decyduje się nie szczepić swoich dzieci. Jako argument podają to, jakoby szczepionka skojarzona MMR powodowała autyzm. Powołują się przy tym na artykuł niejakiego Andrew Wakefielda, który zamieścił swój tekst w czasopiśmie "Lancet" w 1998r. Po latach okazało się, że artykuł był w całości manipulacją sprytnego oszusta. W 2010 r "Lancet" oficjalnie wycofał się z publikacji, a
sam Wakefield w 2012 r stracił prawo wykonywania zawodu.Przyjrzyjmy się zatem statystycznym aspektom "za i przeciw" ruchu anty szczepionkowego.
W XIX i w I poł. XX w. śmiertelność niemowląt i małych dzieci była znacznie większa niż obecnie. To dzięki szczepieniom i poprawie higieny zdecydowanie jest coraz mniej zakażeń
bakteriami i wirusami, które kiedyś były śmiertelne. Zauważa się nawet zjawisko eradykacji, czyli całkowitego zaniku niektórych chorób, które kiedyś zbierały śmiertelne żniwo. Nie ma już polio, ospy prawdziwej /jeszcze moja Babcia mogła się pochwalić "piękną"
blizną po szczepieniu na tę chorobę/, nie ma też dżumy.
Anty szczepionkowcy zastraszają rodziców zmanipulowanymi danymi, więc rodzice odwracając się od efektów ponad 200-letnich
badań, w dobrej wierze działają na szkodę własnych dzieci i organizują tzw. "ospa party". Ospa party to rodzaj "przyjęcia", podczas którego dzieci zdrowe odwiedzają chore, by te mogły je zarazić wirusem ospy. Rodzice celowo zarażają swoje dzieci ospą, ponieważ są przekonani, że tę chorobę w wieku dziecięcym przechodzi się łagodnie i bez powikłań, a "ospowe przyjęcia" to jedyny skuteczny sposób na zdobycie odporności przez dziecko. Zwolennicy tych co najmniej dziwnych spotkań ukrywają lub zapominają, że celowo zakażone
dziecko może zarazić osoby dorosłe, które nigdy nie chorowały na ospę.Przykładem na szkodliwe działanie "ospa party" niech będzie tu ostatnia "mała epidemia" odry w USA.
Wirus odry jest najzjadliwszym ze znanych wirusów; w przypadku braku szczepienia, zaatakuje skutecznie ok. 90% osób, które nie miały z nim styczności. Przed wprowadzeniem powszechnych szczepień przeciwko tej chorobie, była ona przyczyną 2,6 mln zgonów na świecie
w ciągu roku. Po ich wprowadzeniu liczba zgonów z powodu odry spadła z 562 tyś w 2000 r do 122 tyś w roku 2010. Dzięki szczepieniom jeszcze do niedawna można było powiedzieć, że wirus odry odszedł w niepamięć. Niestety, "dzięki" rosnącej aktywności przeciwników szczepień, w samych tylko Stanach Zjednoczonych zanotowano w ostatnich latach znaczący wzrost nowych zachorowań na odrę: w 24 stanach zachorowało na tę chorobę aż 644 osoby. Jest to najwyższy od 14 lat współczynnik zachorowań.
Szczepionki są skutecznym sposobem eliminacji różnych chorób, przez dziesiątki lat doskonalonym przez szczegółowe badania. Tymczasem anty szczepionkowcom wystarczą dwie godziny grzebania w internecie i już wiedzą wszystko. Już są pewni, że pozjadali wszystkie rozumy, a tymczasem ich argumenty zioną średniowieczem.
Mamy i my swojego rodzimego Wakefielda. To nikt inny, jak Jerzy Zięba. Tu wspomnę jedynie, że nie jest on lekarzem, nie ma wykształcenia medycznego, choć za granicą przedstawiał się głównie jako hipnoterapeuta. Zapomina przy tym, iż w owym czasie trudnił się głównie sprzątaniem restauracji oraz był elektrykiem w masarni. Temu hochsztaplerowi poświęcę najpewniej osobny tekst, gdyż powierzchowne przedstawienie tej postaci mija się z celem, jednocześnie dając do ręki anty szczepionkowcom swoisty bat na prawdziwych lekarzy. W Polsce ma swoich wyznawców, których omamił pseudonaukową książką "Ukryte terapie"... ale to już temat do innych rozważań.
[Tekst autorstwa zaprzyjaźnionej czytelniczki]